- Ty
gówniaro! Co ty tutaj robisz? Mam dość smarkaczy, którzy przetrząsają moje
śmieci! Wynocha! Won mi stąd…! – usłyszałem moją fantastyczną mamusię.
Spojrzałem przez okno i zobaczyłem wychudzoną twarz Katniss Everdeen patrzącą
nierozumiejącym wzrokiem na mamę. Nie dziwiłem jej się. Ja też gdybym zobaczył
taką wredną jędzę wypadającą z wrzaskiem z mieszkania, nic bym nie zrozumiał.
Ale co ona robi przy moim domu? –
pomyślałem, oglądając jej drobną figurkę z mocno wystającymi obojczykami. Wtedy
skojarzyłem fakty. Kości na wierzchu, matka krzycząca coś o śmieciach,
ogłupiała z głodu Katniss trzymająca w ręku pokrywę od kosza na odpady z
piekarni. Ona głoduje, i to jak. Popatrzyłem na jej zapadnięte oczy, nadgarstki
grubości cienkiej gałązki i nóżki jak dwa patyki. Wtedy wpadła moja matka drąc
się:
- A ty, co
się gapisz? Do roboty! Po co ja trzymam u siebie te darmozjady? Żadnego pożytku
z nich nie ma… - wysłuchałem wiecznie powtarzającej się litanii przekleństw
dotyczących mnie i moich braci. Zwykle mnie po prostu nudziła, ale teraz byłem
wściekły. Mimo, że co tu dużo mówić, bałem się własnej matki, zdecydowałem, że
nie mogę stać i patrzeć jak najfantastyczniejsza dziewczyna na świecie umiera z
głodu. Ale co zrobić?
- Peeta,
włóż do pieca tą tacę bochenków – usłyszałem głos ojca. No i wiedziałem.
Ładując szuflą chleby, niby przypadkiem dwa upuściłem w ogień. I wtedy dopiero
rozpętało się piekło…
- Peeta, ty
niezdaro, co ja mam za syna? Gówno, nie syn. Nawet, tępaku, nie potrafisz
załadować porządnie cholernych chlebów. Wracaj lepiej do tych swoich
beznadziejnych lukrowych kwiatków. Ty przeklęty smarkaczu! – wrzeszczała ta
kobieta, która podobno jest moją matką, unosząc rękę. Nagle poczułem straszny
ból na policzku.
- Synu, mam
nadzieję, że rozumiesz, że właśnie pozbawiłeś całą rodzinę śniadania? – odezwał
się łagodnie tata. On nigdy nie krzyczał, kochał mnie ponad wszystko. Często
zastanawiałem się, jak to się stało, że poślubił taką jędzę, jaką jest moja
mama. Zdecydowanie, zasługiwał na kogoś lepszego. Teraz jednak wyczułem w jego
głosie lekkie zdenerwowanie. Nic dziwnego. Zawsze, gdy rano u ojca w piekarni
pojawiali się Strażnicy Pokoju i nie było pełnej tury porannego pieczywa,
musieliśmy oddawać własne śniadanie, nieważne czy było czerstwymi bułkami czy
świeżutkim chlebkiem.
- Idź,
wyrzuć to świniom, ty durna istoto! – no, to już oczywiście nie mój tata.
Szybko
wyszedłem przed dom i rozejrzałem się. Katniss leżała pod jabłonką i patrzyła
na mnie z nadzieją. Dla niepoznaki, cisnąłem kawałek bochenka prosiakom, a
resztę rzuciłem dziewczynie. Udając, że nic się nie stało, wszedłem z powrotem
do znienawidzonego domu. Byłem szczęśliwy. Nie przeszkadzała mi nawet pulsująca
bólem pręga pod okiem.
Ehh, narobiłaś mi nadzieję, ze będzie chociaż kilka rozdziałów...
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, mam nadzieję, ze jeśli tu zaglądasz, to powiesz mi o możliwym rozdziale (nie mam jeszcze bloga, więc np. W odpowiedzi).
Życzę weny i więcej komentarzy ;)
n10
Jeżeli masz ochotę, to właśnie się pojawił kolejny rozdział i najprawdopodobniej dzisiaj pojawi się kolejny c:
UsuńTo już tyle? Pisz dalej proszę. Podoba mi się.
OdpowiedzUsuńWeny życzę ;)
Powróciłam do pisania. Zapraszam na rozdział, jeżeli masz taką ochotę :)
Usuń