wtorek, 21 stycznia 2014

Prolog

- Ty gówniaro! Co ty tutaj robisz? Mam dość smarkaczy, którzy przetrząsają moje śmieci! Wynocha! Won mi stąd…! – usłyszałem moją fantastyczną mamusię. Spojrzałem przez okno i zobaczyłem wychudzoną twarz Katniss Everdeen patrzącą nierozumiejącym wzrokiem na mamę. Nie dziwiłem jej się. Ja też gdybym zobaczył taką wredną jędzę wypadającą z wrzaskiem z mieszkania, nic bym nie zrozumiał. Ale co ona robi przy moim domu?  – pomyślałem, oglądając jej drobną figurkę z mocno wystającymi obojczykami. Wtedy skojarzyłem fakty. Kości na wierzchu, matka krzycząca coś o śmieciach, ogłupiała z głodu Katniss trzymająca w ręku pokrywę od kosza na odpady z piekarni. Ona głoduje, i to jak. Popatrzyłem na jej zapadnięte oczy, nadgarstki grubości cienkiej gałązki i nóżki jak dwa patyki. Wtedy wpadła moja matka drąc się:
- A ty, co się gapisz? Do roboty! Po co ja trzymam u siebie te darmozjady? Żadnego pożytku z nich nie ma… - wysłuchałem wiecznie powtarzającej się litanii przekleństw dotyczących mnie i moich braci. Zwykle mnie po prostu nudziła, ale teraz byłem wściekły. Mimo, że co tu dużo mówić, bałem się własnej matki, zdecydowałem, że nie mogę stać i patrzeć jak najfantastyczniejsza dziewczyna na świecie umiera z głodu. Ale co zrobić?
- Peeta, włóż do pieca tą tacę bochenków – usłyszałem głos ojca. No i wiedziałem. Ładując szuflą chleby, niby przypadkiem dwa upuściłem w ogień. I wtedy dopiero rozpętało się piekło…
- Peeta, ty niezdaro, co ja mam za syna? Gówno, nie syn. Nawet, tępaku, nie potrafisz załadować porządnie cholernych chlebów. Wracaj lepiej do tych swoich beznadziejnych lukrowych kwiatków. Ty przeklęty smarkaczu! – wrzeszczała ta kobieta, która podobno jest moją matką, unosząc rękę. Nagle poczułem straszny ból na policzku.
- Synu, mam nadzieję, że rozumiesz, że właśnie pozbawiłeś całą rodzinę śniadania? – odezwał się łagodnie tata. On nigdy nie krzyczał, kochał mnie ponad wszystko. Często zastanawiałem się, jak to się stało, że poślubił taką jędzę, jaką jest moja mama. Zdecydowanie, zasługiwał na kogoś lepszego. Teraz jednak wyczułem w jego głosie lekkie zdenerwowanie. Nic dziwnego. Zawsze, gdy rano u ojca w piekarni pojawiali się Strażnicy Pokoju i nie było pełnej tury porannego pieczywa, musieliśmy oddawać własne śniadanie, nieważne czy było czerstwymi bułkami czy świeżutkim chlebkiem.
- Idź, wyrzuć to świniom, ty durna istoto! – no, to już oczywiście nie mój tata.
Szybko wyszedłem przed dom i rozejrzałem się. Katniss leżała pod jabłonką i patrzyła na mnie z nadzieją. Dla niepoznaki, cisnąłem kawałek bochenka prosiakom, a resztę rzuciłem dziewczynie. Udając, że nic się nie stało, wszedłem z powrotem do znienawidzonego domu. Byłem szczęśliwy. Nie przeszkadzała mi nawet pulsująca bólem pręga pod okiem.

4 komentarze:

  1. Ehh, narobiłaś mi nadzieję, ze będzie chociaż kilka rozdziałów...
    Świetnie piszesz, mam nadzieję, ze jeśli tu zaglądasz, to powiesz mi o możliwym rozdziale (nie mam jeszcze bloga, więc np. W odpowiedzi).
    Życzę weny i więcej komentarzy ;)

    n10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli masz ochotę, to właśnie się pojawił kolejny rozdział i najprawdopodobniej dzisiaj pojawi się kolejny c:

      Usuń
  2. To już tyle? Pisz dalej proszę. Podoba mi się.
    Weny życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powróciłam do pisania. Zapraszam na rozdział, jeżeli masz taką ochotę :)

      Usuń